Madera – Monstera

madera-monstera

Madera wystaje sobie spokojnie i dumnie z fal Oceanu Atlantyckiego, rokrocznie przyciągając rzesze ciekawskich. Można tu zjechać na sankach w środku lata, można napić się słodkiego wina. Ale przede wszystkim Madera owocami stoi. I to jakimi! W znanej mieszkańcom i turystom hali targowej w Funchal piętrzą się góry passiflory o rozmaitych aromatach, kolorach i kształtach; jest nawet taka, co do złudzenia przypomina malutkiego banana. Obok stosy tychże, od wielkich platanów po słodkie maleństwa; dalej wielkie skrzynie z wszystkim co kandyzowane, suszone i słodkie: kwiaty hibiskusa, cząstki mango i ananasów, jest nawet eukaliptus, jest durian. Ale moją uwagę przykuł najbardziej inny owoc, bohater tej krótkiej charakterystyki. Posłuchajcie.

Wygląda jak…hmm, może gruby banan. Tylko prosty. I zielony. I nie ma gładkiej skóry, a smocze łuski, w dodatku sześciokątne. Więc porównanie do banana jednak zawodzi. Może zatem zielona, twarda kolba kukurydzy? Sprzedawca tłumaczy mi, że to banana-ananas, a na skrawku papieru pisze: monstera, filodientro. Zabieram się zatem za dochodzenie. Oczywiście czym prędzej próbujemy, jak smakuje. Już samo obieranie owocu to przygoda: w miarę jak dojrzewa, od grubszej strony owocu łuski stają się bardziej miękkie i same odchodzą od miąższu. W środku kryje się miąższ o smaku i konsystencji rzeczywiście nie innej, jak skrzyżowania ananasa z bananem. Cudownie słodko-kwaskowaty, orzeźwiający, uzależniający. Nie znajduję dlań za bardzo innego przeznaczenia, niż skubanie na surowo, choć pewnie sprawdziłby się w smoothie. Szkoda go jednak blendować, lepiej podać w całości, zaskakując biesiadników.

Botanicznie rzecz ujmując, zielony potwór to owoc  pnącza znanego nam z palmiarni i doniczek, rosnącego bujnie w Ameryce Południowej i w Meksyku. I rzecz jasna na Maderze. Mimo że przypomina filodendron i potocznie tak jest zwany, nie ma z tą rośliną nic wspólnego. Pnącze rodzące banano-ananasy zwie się Monstera Deliciosa, co dobrze oddaje charakter owocu.. Nie każdemu jednak monstera służy: otóż w miąższu znajduje się sporo szczawianu wapnia, który służy roślinie do ochrony przed inwazją nieproszonych gości – np. ślimaków, zaś wrażliwcom i alergikom natychmiast przysporzy drapania w gardle i ustach. Dotyczy to szczególnie niecierpliwców, którzy spróbują dobrać się do owocu niedojrzałego (ciekawostka: dojrzewa on na pnączu ponad rok!). Szczawiany nie lubią się też z artretyzmem i kamieniami nerkowymi, i generalnie należy nie przesadzać z ich ilością – zatem lepiej potraktować monsterę jako egzotyczny dodatek, niż codzienny przysmak. 

Podobno w Meksyku z miąższu monstery wytwarza się naturalne leki. Przeciw jakim dolegliwościom? Cóż, trzeba będzie pojechać i tę wiedzę posiąść. Tymczasem ruszajcie na Maderę, bo jest rajem nie tylko dla poszukiwaczy smaków.