Tsampa

tsampa

Docierają tu tylko karawany jaków. Tu powietrze rozrzedza się, przyprawiając podróżników o bóle głowy; tu życie toczy się w rytm przyrody, zdane na łaskę warunków atmosferycznych. Tu lśniący śnieg miesza się z błotnymi lawinami i to stąd odważni wspinacze ruszają w stronę najwyższej góry świata. Pozdrawiam Was dzisiaj z buddyjskiego klasztoru u stóp potężnych Lhotse i Nuptse: z serca Himalajów nepalskich, tuż przy granicy z magicznym Tybetem.

Wstaję wcześnie, bo mnisi już o szóstej rozpoczynają śpiewanie mantr. Otuleni w czerwone, grube pledy intonują tajemniczo brzmiące słowa, raz po raz uderzając w gongi i potrząsając grzechotkami. Kołyszę się razem z nimi, schowana w cieniu wielkiego posągu Buddy, ale ciekawska natura mego żołądka nie może już doczekać się śniadania. Będzie proste, sycące i da mi energię na cały dzień wędrówki w górę strumieni, do coraz odleglejszych osad. Nie będzie tylko…piękne. Ale wokół mnie roztacza się tyle najczystszego piękna, nie potrzeba go więcej na talerzu. A raczej w miseczce. Niska, poczciwa Szerpanka przynosi mi parującą, burą masę, w której z radością zanurzam łyżkę, przyprawiwszy ją pszczelim miodem i cynamonem. Oto tsampa – sekret niestrudzonych Tybetańczyków i ich wielkiej siły ciał i dusz, a także ważny element obyczajów i obrządków.

Niewiele rośnie tak wysoko – z wyjątkiem ziemniaków, prosa i jęczmienia. To z tego ostatniego wyrabia się ową tradycyjną potrawę. Tsampa daje moc i wachlarz korzyści, ale wymaga cierpliwości i czasu. Ziarno jęczmienia najpierw dokładnie płucze się, a następnie suszy. Tak przygotowane ziarna praży się długo na dużych patelniach; po to, aby wzmóc ich energetyczne działanie (zgodnie z zaleceniami tradycyjnej medycyny chińskiej – spróbujcie robić to z kaszą jaglaną czy płatkami owsianymi, warto!), a także wyzwolić pyszny, orzechowy, bogaty posmak. To dzięki prażeniu kleik z tsampy nie jest mdły i przyjemnie pobudza kubki smakowe. Później wodne lub ręczne młyny mielą ziarno na kremowy w kolorze, gruboziarnisty proszek.

Tsampa jest jak zastrzyk z energii, węglowodanowy kopniak, dzięki któremu Szerpowie i tybetańscy mnisi mogą wędrować bezludnymi przełęczami przez całe godziny. W swej tradycyjnej formie z północy Himalajów gruboziarnistą mąkę jęczmienną miesza się z masłem i mlekiem jaka oraz odrobiną herbaty, zagniata elastyczne ciasto, a następnie lepi zeń kulki które znakomicie służą jako prowiant na cały dzień. Jęczmień ma więcej białka niż kurze jajko i więcej błonnika niż jabłko, ponadto jest świetnym źródłem manganu, selenu, chromu i witaminy B1. Niestety nie jest wolny od szkodliwego dla większości z nas glutenu, zatem bądźmy pewni, że nie cierpimy na nietolerancję, zanim sięgniemy po tę energoprzekąskę. Tsampa jest świetnie trawiona, więc podróżnicze żołądki osłabione wschodnią, „trudną” kuchnią będą wdzięczne za takie łagodzące pożywienie.

Możemy sami przyrządzić sobie tsampę, jeśli tylko kupimy ziarno jęczmienia. Po uprażeniu i ostudzeniu wrzućmy je po prostu do foodprocessora lub posłużmy się młynkiem do kawy. Teraz popuśćmy wodze fantazji, bo skoro trudno o masło z jaczego mleka, może spróbujemy użyć mleka kokosowego, migdałowego, wody i koziego jogurtu, świeżych owoców, bakalii, sezamu….? A może doprawimy tsampę surowym kakao, korzennymi przyprawami albo miodem? Zapewniam, że można jeść ją codziennie przez dwa tygodnie i na pewno nie znudzi was jej smak. 

Podobno jada ją nawet Dalajlama…